Historia Zakrzowa Turawskiego.
Ciekawa mapa z 1736 roku
Przeglądając kronikę Carla Kahlanatrafiłem na bardzo ciekawe materiały dotyczące Zakrzowa Turawskiego, które nie były jeszcze publikowane na łamach kwartalnika „Fala”. W piątą niedzielę po Wielkanocy 1574 roku Johann Kokorz von Kamenetz nabył polać lasu między Kadłubem – Dylakami, przy lesie królewskim, do dóbr folwarcznych Kuchary i Rozsocha od braci Henrich i Stephan Koschützki z Zakrzowa. Zaś w 1620 roku Johann Bress von Ludwigsdorf (Charbielin) zakupił udział w Zakrzowie z posiadłością rycerską, dwór, folwark, karczmę, pola, puszczę sosnową i dębiny od Bartholomusa Donatha von Pohlom za 1230 śląskich talarów. Oznacza to, że przekazy ustne mówiące o zamku w Zakrzowie nie są żadną legendą. Przy dokumencie tym jest uwaga, że z tym udziałem powiązana jest lokata (prawo przedstawiania kandydatów do pewnych przywilejów) i prezentowania proboszcza w Zakrzowie. Wynika z tego, że w 1600 roku w Zakrzowie istniał kościół parafialny i mieszkał ksiądz proboszcz. Najprawdopodobniej w czasie wojny trzydziestoletniej proboszcza wyrugowano, a dobra kościelne przejęli luterańscy właściciele. Następny właściciel Zakrzowa Jan Dubrawka był protestantem, w 1629 roku odkupił udział po zmarłym Johanie Bress von Ludwigsdorf (Charbielin) za 4000 śląskich talarów. Bardzo rzadko podaje się w źródłach, że w XVII wieku na terenie naszej gminy było wielu protestantów.
Ostatnio otrzymałem od Pana Artura Kupki kopię mapy śląska opolskiego z 1736 roku, nazwy miejscowości są podane w języku polskim i niemieckim. Fragment tej mapy dotyczący Gminy Turawa zamieszczam na okładce. Proszę zauważyć, że na obrzeżach Zakrzowa znajdował się już w 1736 roku kościół św. Stanisława. Obecny zabytkowy kościół w Zakrzowie pochodzi z 1754 roku (odlew znajdujący się po prawej stronie wieży) i jest pod wezwaniem Piotra i Pawła. Oznacza to, że na tym samym miejscu w dosyć dalekim oddaleniu od wsi, już kilkaset lat temu istniał kościół. Jak podałem powyżej- według kroniki Carla Kahla- kościół ten był parafialny. Po likwidacji probostwa w Zakrzowie, wieś została przyłączona do parafii Zębowice. Na mapie tej zaznaczono również kościół w Ligocie Turawskiej (Ligota- Elguth). Wiadomo, że w czasie II wojny światowej Rosjanie spalili w Ligocie kościół pochodzący z 1813 roku. Oznacza to, że podobnie jak Zakrzów, również Ligota posiadała swoją świątynię już na początku XVII wieku. Oczywiście na mapie zaznaczono kościoły w Kotorzu Małym i Bierdzanach, co jest ogólnie wiadomym faktem.
Proszę czytelników „Fali”, żeby więcej czasu poświęcili na analizę tej mapki i zobaczyli, jak przebiegały wcześniej drogi. Droga główna z Kadłuba (Kadlub) do Opola (Oppelln) prowadziła przez: Rzędów (Rzinzow), Turawę, Kotórz Wielki (Gr. Kottorz), Zawadę (Sawada), a pomijała Kotórz Mały (Kl. Kottorz). Porównałem obecną mapę dróg Gminy Turawa i okazało się, że droga z Kotorza Wielkiego do Zawady dalej istnieje, jako polno- leśna na skraju kotorskiego lasu. Obszar lasu w tym rejonie nie zmienił się prawie od 300 lat. Proszę zauważyć, że nie było bezpośredniego połączenia drogowego między Kadłubem a Dylakami – które nazywały się wtedy Tilla. Zaś w Bierdzanach i Zawadzie były już wtedy folwarki pańskie.
Trzysta lat temu w Trzęsinie (Hamer Trzen∫chin) była już huta żelaza, zaś w małej wsi Ro∫soga (Rozsocha) znajdowała się cegielnia. Już wtedy w Turawie na Małej Panwi był most. Między Kotorzem Małym a Zawadą w Borkach funkcjonowała karczma.
Na mapie zaznaczono ilość gospodarstw w każdej wsi: Bierdany -13. Kadłub Tur.-11, Kotórz Mały- 8, Kotórz Wielki- 11, Ligota Tur.- 12, Rzędów-brak, Węgry – 12, Zawada -11, Zakrzów Tur. -11.
Jerzy Farys
FALA 1/72/2008
HISTORIA KAPLICZKI ŚW.NEPOMUCENA
Spacerując główną ulicą naszej wioski wielokrotnie mijałyśmy tę kapliczkę, jednak nigdy nie zastanawiałyśmy się nad jej pochodzeniem. Los jednak pokierował nas do drzwi państwa Sygula, gdzie pan Paweł w bardzo swojskiej atmosferze przytoczył nam historię jej powstania. Z ustnych przekazów wiadomo iż są dwie wersje powstania tego obiektu sakralnego. Pierwsza z nich mówi iż prawdopodobnie kapliczka ta została wybudowana przez rodzinę Matysek, która jak warto podkreślić była rodziną nadzwyczaj pobożną, jednak nie ten aspekt przesądził o idei jej powstania. Jak głosi legenda jest ona wynikiem zakładu dwóch mieszkańców wioski, którzy podczas pobytu w karczmie założyli się o rzecz niby błahą, która spowodowała nieszczęście i utrapienie. Otóż jeden z nich bardzo pewny siebie stwierdził, że przyjaciel nie zdoła zdjąć buta z jego stopy. Nie był to jednak zwykły but, a specyficzny rodzaj ówcześnie noszonego w tych okolicach skórzanego obuwia sięgającego kolan. Zakładający się czyli pan Matysek wygrał, z tym ambarasem, że podczas zdjęcia trzewika uszkodzono jego żyłę i na wskutek tego zdarzenia zmarł.
KAPLICZKA PRZY ULICY GŁÓWNEJ
Do dzisiejszego dnia rodziny osób chorych zapalają tam świece i modlą się. Kapliczka
zbudowana jest z cegły, otynkowana i pomalowana na biało. Widnieje na niej data
wybudowania. W środku znajduje się obraz Matki Boskiej, bukiety kwiatów i świece. Jest
bardzo ładna i warto ją zobaczyć.
KRZYŻ NA KOLONII
W latach 1910-1960, w szczerym polu mieszkały dwie kobiety, były to siostry. Jedna z nich, pobożna Augustyna, codziennie jeździła do kościoła, zaś druga, Cecylia, była mniej pobożna. Starsze panie ciężko pracowały w gospodarstwie liczącym dwa hektary, nieraz nocą na taczce zwoziły zboże do stodoły, aby uchronić je przed ulewnym deszczem. Pewnego dnia, a było to w 1957 roku, Augustyna i jej siostra wpadły na pomysł, aby zbudować krzyż. Pomogli im w tym przyjaźni mieszkańcy. W kilka dni powstał duży drewniany krzyż, w pięknym ogrodzie dwóch przemiłych staruszek. W roku 1960 zmarła Augustyna, starsza siostra. Cecylia zapisała dom swojemu bratankowi. Ten zaś wysłał ciotkę do domu starców, a sam zburzył rodzinny dom swojego ojca. Pole sprzedał i wyjechał.
Nowy właściciel pola zauważył, że krzyż jest w bardzo złym stanie, więc postanowił go naprawić. Przerobił go na mniejszy. Wybudował na betonie i ogrodził płotem w 1970 roku. Do dzisiaj ludzie zanoszą kwiaty na cześć starszych pań, które mimo braku sił dbały o gospodarstwo.
Justyna Zajusz
KRZYŻ W LESIE
W miejscowości Zakrzów Turawski z ulicy Poliwodzkiej jadąc polną drogą w kierunku południowym można przez las dojechać do Biestrzynnika. Na skraju lasu droga ta krzyżuje się z drogą z Kadłuba Turawskiego która można dojechać do miejscowości Poliwoda. Na tej już prawie leśnej krzyżówce pod czerwonym dębem znajduje się drewniany krzyż. Krzyż ten został postawiony w bardzo ciężkich latach powojennych w 1952 roku.
21 stycznia 1945 roku - wkroczenie wyzwoleńczych wojsk radzieckich do miejscowych wiosek. Pani Gertruda Foegelle, jak również wielu mieszkańców okolicznych wiosek uciekało przed nadciągającym frontem na zachód do Niemiec, lecz tam głód, niedosyt sprawiał, że wielu, którzy wyemigrowali, powracało do domu, skąd wyruszyli w tułaczkę. Tak też postanowiła Pani Gertruda, która wróciła z ucieczki przed nadciągającym frontem radzieckim, który szerzył pogrom wśród miejscowej ludności. Przybyła do domu rodzinnego w Zakrzowie jesienią 1945r. Po przyjeździe do domu okazało się, że jest zarażona bardzo ciężką, groźną chorobą - tyfusem. Chorobę tę poświadczył lekarz z Ozimka. Chorobą tą zaraziła się również siostra Hildegard. Miała ona czwórkę dzieci. Trójka najstarszych dzieci zaraziła się tyfusem, a najmłodsze dziecko, które miało roczek, uniknęło tak zaraźliwej choroby. Mąż Pani Hildegard podczas panowania tej choroby przebywał w niewoli w Włoszech. Matka czwórki dzieci, będąc już w stanie krytycznym, została zaopatrzona ostatnimi sakramentami przez ks. Proboszcza Józefa Christena. Po odejściu od chorej ks. Proboszcz stwierdził, że stan jest bardzo ciężki i chora nie ma szans przeżycia. Matka, będąc już w bardzo ciężkim stanie, przysięgła sobie, że jeżeli przeżyje, to postawi krzyż dziękczynny, którym będą się opiekowali. Po tym przyrzeczeniu postawienia krzyża choroba zaczęła ustępować i wszyscy wracali do zdrowia bez zażywania jakichkolwiek lekarstw. Po powrocie męża Leona z niewoli włoskiej zaczęto myśleć o postawieniu tego krzyża. Największym problemem było w tych ciężkich czasach kupienie krucyfiksu, a udało się to dopiero w 1952 roku.
Pan Leon Foegelle, po wybraniu miejsca, na którym miał stanąć krzyż, skontaktował się zmiejscowym leśniczym Panem Wojciechem Łazarzem z Rzędowa, który pracował na tym terenie lasów państwowych i wyraził cichą zgodę ustną na postawienie krzyża. Można sobie wyobrazić niezadowolenie ówczesnych władz, że został postawiony krzyż bez żadnego zezwolenia, lecz radość była większa, że tak poważna inwestycja została przemilczana przez Pana Łazarza, za co rodzina jest mu bardzo wdzięczna. Po postawieniu krzyża w umówionym miejscu został on poświęcony przez księdza proboszcza Józefa Christena.
Krzyż ten stoi do dnia dzisiejszego i jest odwiedzany przez bardzo dużo ludzi, którzy modlą się o zdrowie i o wyświadczenie dla siebie łask Pana Boga, świadectwem tego jest bardzo dużo kwiatów, które są przynoszone przez nieznanych ludzi, którzy modlą się pod krzyżem. Obecnie tym krzyżem opiekuje się i odnawia rodzina państwa Plotnik z ul. Głównej 37 z domu Foegelle.
Piotr Sladek
KRZYŻ PRZY UL.POLIWODZKIEJ
II wojna światowa, rok 1939-1945. Wielu mężczyzn nie wróciło z wojny...
Młodzi i zdrowi mężczyźni ze Śląska byli wcielani do wojsk niemieckich. Wielu z nich próbowało sobie odcinać ręce, nogi, byle nie iść na wojnę. Koniec wojny, rok 1945. Rosjanie zajmują Śląsk. Napadają na wioski, w których przebywały głównie kobiety, dzieci, starsi i niepełnosprawni.
Rosjanie potrzebowali ludzi do rozbiórki starej fabryki w okolicy Poręby. Zabierali więc starszych schorowanych mężczyzn i kazali im iść za Górę Świętej Anny. Wielu starszych ludzi z Zakrzowa Turawskiego, między innymi mój pradziadek Feliks Pludra, zostało zaciągniętych do tej pracy. Mężowie pisali listy z nadzieją, że dotrą one pod wskazany adres. Kobiety organizowały się i szły pieszo z pomocą a razem z nimi moja prababcia Wiktoria Pludra. Zostawiła dzieci pod opieką sąsiadki. Jak i inne kobiety, zabrała ze sobą drogocenne przedmioty (złoto, ubrania itp.) z nadzieją, że uda jej się przekupić rosyjskie wojska i uwolnią Feliksa. Podczas drogi sypiały w lasach, stodołach, polanach. Wędrówka trwała bardzo długo, a na jej końcu czekała wielka niewiadoma. Mogło być już za późno... Mój pradziadek był w podeszłym wieku, cierpiał na chorobę serca. Było trzeba się więc spieszyć. Praca w niewoli polegała na rozbiórce maszyn ze starej fabryki niemieckiej, które potem miały być przewiezione do Rosji. Rosjanie bardzo źle traktowali swych podwładnych. Panował tam głód, niewolnicy dostawali małe ilości jedzenia. Była zima, a spano w nieogrzewanych pomieszczeniach. Wiele osób potrzebowało pomocy lekarskiej, która nie była im dana. Nie było bieżącej wody, rozwijały się bakterie, wszy itp. Bili ich, karali cieleśnie. Wielu próbowało ucieczki, jeśli komuś się udało, był wolny, a jeśli nie, już nie wracał. Panowały tam nieludzkie warunki.
Wiktoria po dotarciu do celu była przerażona, błagała Rosjan na kolanach, by uwolnili Feliksa. Niestety, mało komu udawało się coś w ten sposób wskórać. Rosjanie konfiskowali to, co kobiety przyniosły, a mężczyzn nadal więzili.
Po jakimś czasie prace w fabryce zostały zakończone. Wycieńczeni, na pół umarli „pracownicy” mogli wrócić do swoich wiosek.
Mój pradziadek na szczęście wrócił do domu. Schorowany, wyczerpany ciężką pracą i długą drogą. Podzielił się tymi przeżyciami z rodziną. Wiedział, że Pan Bóg nad nim czuwa. Więc w podzięce obiecał sobie, że zrobi coś dobrego dla Pana Boga, który nigdy go nie opuścił.
W 1964 roku w geście podziękowania za szczęśliwy powrót do domu postawił w ogródku Krzyż. Figury zostały zakupione i poświęcone w Częstochowie.
Krzyż do dziś stoi w ogródku mojej babci i przypomina mieszkańcom Zakrzowa Turawskiego o przeszłości.
Aneta Adamiec
Kapliczka skrzynkowa w lesie
Data publikacji: 29-08-2008 12:51